Jak to właściwie z tym Flutterem jest?
Moja ostatnia wizyta na oddziale mukowiscydozy w Heidelbergu, związana z wprowadzeniem dożylnej antybiotykoterapii była m.in. okazją do rozmowy ze szpitalnym fizjoterapeutą, a mówiąc dokładniej – fizjoterapeutką. Dzięki temu mogłem dowiedzieć się paru nowych informacji o technikach pracy z Flutterem, tj. jednym z urządzeń służących chorym na mukowiscydozę do rehabilitacji oddechowej.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że prawie wszystko, co zaprezentowałem fizjoterapeutce, robię nie tak jak powinienem. I nie chodziło tu wcale o pozycję przy pracy z urządzeniem (odpowiednia postawa, ułożenie rąk itp.), do czego dużą wagę przywiązywały do tej pory inne osoby uczące mnie pracy z Flutterem. Chodziło tutaj bardziej o sam sposób oddychania. Totalną nowością była dla mnie technika wdechów i wydechów, jaką mi zaprezentowano i jaką od tej pory miałem stosować oraz zwracanie uwagi na pewne, dosyć istotne aspekty z tym związane.
Znaną mi do tej pory i stosowaną przeze mnie metodę jak najgłębszych wdechów i jak największych wydechów, mogłem odstawić na półkę i całkowicie o niej zapomnieć, podobnie jak o technice natężonego wydechu (tj. wydech powietrza z charakterystycznie brzmiącą spółgłoską „h”), którą wspomagałem się podczas rehabilitacji. Ale po kolei. Na początek przyjrzyjmy się poniższemu szkicowi.
Podobny szkic miałem przed swoimi oczami drugiego dnia rehabilitacji, kiedy zadawałem dociekliwe pytania związane z nowopoznanymi technikami pracy z Flutterem. Okazało się, że to czego nauczyłem się dzień wcześniej i metodę drenażu autogenicznego z jaką mnie zapoznano, już w latach 60. ubiegłego wieku odkrył niejaki Jean Chevaillier. Zauważył on, że gęsty i lepki śluz zalegający w oskrzelach odrywa się i przesuwa w wyższe partie płuc dzięki pogłębionym ćwiczeniom oddechowym. Na podstawie swojej teorii i późniejszej obserwacji swoich pacjentów, opracował on technikę autogenicznego drenażu, którą na początku lat 80. zaczęto wprowadzać do fizjoterapii w Niemczech.
Szkic ten przedstawia położenie – że tak to nazwę – miejsca w oskrzelikach, w którym różnica ciśnienia wewnętrznego i zewnętrznego tworzy swego rodzaju zwężenie – w tym miejscu ściana oskrzelika ma mniejszy przekrój. W zależności od siły wdechu (lekki, średni lub pełny) zwężenie to powstaje na innych odcinku oskrzelika – tj. bliżej lub dalej pojedynczego pęcherzyka płucnego, który na szkicu widoczny jest po lewej stronie, jako mniejszy lub większy okrąg.
Teoria w praktyce
Cała sztuka związana z prawidłową pracą z Flutterem polega na tym, aby w pierwszej kolejności wyczuć miejsce zalegania wydzieliny, a później przez odpowiednio dostosowane wdechy i wydechy wydzielinę tę przesuwać stopniowo z dolnych w kierunku górnych partii dróg oddechowych. Ta prosta w teorii czynność, na samym początku sprawiła mi w praktyce sporo trudności. O ile przy dużym zaleganiu wyczucie miejsca, w którym znajduje się oderwana wydzielina nie było dla mnie problemem, to już zastosowanie odpowiedniej techniki w celu jej przesunięcia „w górę” sprawiło mi – szczególnie na początku – nie małe trudności.
Z tego, co zrozumiałem – jeśli wyczujemy miejsce w którym znajduje się oderwana w początkowej fazie pracy z Flutterem wydzielina, możemy zastosować dwie techniki, dzięki którym przesunie się ona w wyższe partie płuc:
- Bierzemy wdech do połowy objętości płuc (ułożenie miejsca „zwężenia” jak na szkicu w przykładzie B) i wydmuchujemy połowę nabranego wcześniej powietrza. Po czym powtarzamy tę czynność, dzięki czemu po wykonaniu kilku takich wdechów w płucach mamy nadmiar powietrza, który pomaga ewakuować wydzielinę z oskrzelików.
- Bierzemy bardzo krótki wdech i robimy maksymalnie długi wydech (przykład A na powyższym szkicu), w trakcie którego pochylamy Flutter w dół, do granicy drgań metalowej kulki, jaka się w nim znajduje.
Nie będę skupiał się w tym momencie na technicznych aspektach takiej pracy z Flutterem, gdyż sam do końca nie byłbym w stanie to opisać, a przedstawiona mi w ciągu dwóch dni wiedza była tak duża, że niemożliwe było jej całkowite przyswojenie. Opiszę za to, jak w praktyce wyglądało to wszytko u mnie i na co podczas rehabilitacji musiałem zwracać szczególną uwagę.
- Kiedy udało mi się dojść do momentu, w którym umiałem wyczuć miejsce zalegania oderwanej wydzieliny, stosowałem najczęściej technikę bardzo krótkiego wdechu i całkowitego wydechu z pochylaniem Fluttera w dół.
- Gdy wydzielina była już bardzo wysoko – według mojego odczucia, wyżej nie dało się jej przesunąć – chciałem użyć techniki natężonego wydechu, aby ją ostatecznie odkrztusić. Jednak wtedy słyszałem stanowcze „nie” fizjoterapeutki. Według jej opinii, technika natężonego wydechu, w momencie kiedy wydzielina nie znajduje się jeszcze w wyższych partiach oskrzeli czy też płuc, jest bez sensu. W takim wypadku zużywamy więcej energii na zrobienie „hafa” (a nawet kilku) w stosunku do odkrztuszonej ilości wydzieliny, co jest niewskazane.
- Gdy wydzielina była już bardzo wysoko, fizjoterapeutka przerywała ćwiczenie i tłumaczyła mi różne rzeczy, czego efektem było ponowne jej przesunięcie się w dolne partie płuc – tj. tam skąd przed chwilą udało mi się ją odkrztusić. Takie postępowanie miało na celu kilkukrotne powtórzenie ćwiczenia, abym nauczył się oceny miejsca zalegania wydzieliny i prawidłowego dalszego postępowania w celu jej ewakuacji.
- Błędem, jaki często popełniałem na samym początku, była sytuacja, w której wydzielina była maksymalnie przesunięta w górne partie płuc, a ja – sądząc że tak będzie najlepiej – brałem jak najgłębszy wdech i wydech, aby ile sił w płucach ją odkrztusić. Efekt? Ku mojemu zaskoczeniu, wyczuwalne miejsce zalegania przesuniętej wydzieliny zniknęło. Okazało się, że poprzez tak duży wdech, wydzielina ta zamiast pozostać na swoim miejscu, opadła w niższe partie płuc (przykład C na zamieszczonym szkicu). W trakcie ćwiczeń, kilka razy pozwolono mi zrobić ten błąd, abym samemu przekonał się, jaki niepożądany efekt uzyskam w praktyce.
Inne, ogólne uwagi związane z powyższym szkicem
- Przykład A – im mniej powietrza nabierzemy, tym bliżej pojedynczego pęcherzyka płucnego znajduje się miejsce zwężenia ściany oskrzelika. Jest to sytuacja pożądana w ostatniej fazie pracy z Flutterem, kiedy czujemy już miejsce zalegania, ewakuowanej wydzieliny i chcemy się jej ostatecznie pozbyć z dróg oddechowych.
- Przykład B – „średnie” umiejscowienie zwężenia ściany oskrzelika, z którym mamy do czynienia, gdy robimy wdech do połowy objętości płuc.
- Przykład C – im więcej powietrza nabierzemy, tym dalej od pojedynczego pęcherzyka płucnego znajduje się miejsce zwężenia ściany oskrzelika. Uzyskanie takiego położenia w trakcie rehabilitacji jest konieczne na początkowym etapie pracy z Flutterem, kiedy wydzielina zalega głęboko w płucach.
Opisane tutaj przeze mnie, nowe doświadczenia pracy z Flutterem, są z pewnością jedynie małą cząstką wiedzy, która na ten temat istnieje. Dla osób spragnionych poszerzenia swoich horyzontów polecam odnalezienie materiałów (w znacznej mierze w językach angielskim i niemieckim) dotyczących drenażu autogenicznego opracowanego przez Jeana Chevailliera.
Postawione w tytule postu pytanie „Jak to właściwie z tym Flutterem jest?“, pozostawię bez odpowiedzi i do własnych przemyśleń czytelnika. Rozwój medycyny mknie tak do przodu, że nie mamy świadomości, co nowego odkryte zostanie na przestrzeni kolejnych lat, a co za tym idzie z jakimi formami rehabilitacji oddechowej w mukowiscydozie będziemy mieli do czynienia.
P.S. Powyższe opracowanie ukazało się również na portalu Oddech Życia.